Po drobnych dwóch godzinach opóźnienia pociąg dowlókł się do Varanasi.
Przez hindusów zwane Kaśi jest jednym z najstarszych siedlisk ludzi, zamieszkałe nieprzerwanie od ok czterech tysięcy lat. By mieć nadzieję na przerwanie koła samsary i ostateczne uwolnienie od przymusu kolejnych narodzin, lub chociaż częściowe przepalenie karmy i odrodzenie w lepszych warunkach hindus przybywa do Varanasi by tam umrzeć, a jego doczesne szczątki powinny zostać spalone na Manikarnika ghat, wyjątkowym, świętym miejscu, gdzie sfery niebiańskie stykają się ze sferami ziemskimi i podziemnymi.
Rytuał spopielania ciała po śmierci jest tak stary jak cała indyjska cywilizacja. Przepalenie najgrubszej materii człowieka, jaką jest jego fizyczne ciało pozostające w okowach pożądania, nienawiści i zaślepienia, pozwala szybciej uwolnić atmana, boską cząstkę człowieka należącą do niezniszczalnego brahmana i uzyskać samadhi. Nie spopiela się ciał ludzi ukąszonych przez kobrę (święty wąż Wisznu), dotkniętych trądem (ich ciała są przepalone chorobą, więc ich karma jest oczyszczona), małych dzieci, kobiet w ciąży oraz świętych mężów. Ich ciała są wrzucane bezpośrednio do rzeki.
Woda jest paradygmatem wszystkich religii hindu. Ma moc oczyszczania i jest nieskończonym źródłem energii życia, a kąpiel w świętej rzece zawsze przywraca moc z chwili narodzenia. Wokół rzeki Gangi, z przywiązania do jej piękna i tajemnicy utworzyła się największa z religii świata, Kumbha Mela, starożytna jak ludzka pamięć o pierwszych osadach nad rzeką Saraswati, przeniesionych na Nizinę Gangestańską. Kraina Bharatów, kolebka dzisiejszych Indii, leży w dwurzeczu Gangi i Jamuny.
Bogini Ganga
Zrzuciłyśmy graty w hotelu i wyszłyśmy by zwiedzić okolicę, a zwłaszcza zobaczyć te słynne ghaty i coś zjeść przy okazji. Znalazłyśmy w miarę czystą knajpkę, nie mogłam już patrzeć na daal, zamówiłam smażony ryż z warzywami. W kwestii smaku obie potrawy mogły sobie podać ręce, ryż trudniej było zapomnieć, bo ciężkostrawny siedział na żołądku. Postanowiłam się zbuntować kulinarnie i zapowiedziałam Magdalenie, że od tej pory moim głównym zadaniem na tej wycieczce jest znalezienie porządnej pizzerii. Przeszłyśmy przez plątaninę wąskich zaśmieconych, cuchnących moczem uliczek i wyszłyśmy na ghaty.
Słońce prażyło niemiłosiernie na odkrytym terenie. Ruszyłyśmy przed siebie oglądając zaniedbane pałace maharadżów, niektóre przerobione na hotele, w niektórych mieszkały tylko małpy i szczury.
Po schodach z gracją biegały krowy i kozy. Był to kolejny punkt do skreślenia z mojej listy pt. "Nigdy nie widziałam..." Pod ścianami pałaców swoje legowiska mają "święci sadhu", czy też hipisi, jak pogardliwie nazwał ich spotkany przez nas hindus.
Powiedział też, że prawdziwi sadhu, pustelnicy żyją w swoich samotniach w lesie na przeciwnym brzegu Gangesu, nie paradują przed turystami. Wyrzekając się wszelkich dóbr tego świata i działania na jego rzecz, by w ten sposób nie gromadzić nowej karmy. Sadhu hipisi siedzą w swoich kolorowych szałasach upaleni świętym zielem Shivy a swymi mądrościami dzielą się najchętniej z turystami, za drobną opłatą oczywiście.
Nad samym brzegiem Gangesu zacumowanych było mnóstwo łodzi, niektóre stały na brzegu dopiero w fazie produkcji. Śmieci tradycyjnie walały się wszędzie, ale Ganges był zaskakująco od nich wolny. Rzeka ta ma wręcz magiczne właściwości samooczyszczania się ze wszystkiego co z wielkim zapałem wrzucają, wlewają i wsypują do niej Indianie. Mimo to nie odważyła bym się zamoczyć choćby palca. Hindusi pokładają wielką ufność w Gandze. Idąc z biegiem rzeki można zaobserwować kolejno jak spalane są zwłoki a prochy wsypywane do rzeki gdzie kąpią się krowy. Kawałek dalej robione jest pranie, kąpią się ludzie a jakiś pan nabiera wody do sporego kanistra co by rodzina, która nie przyjechała z nim też mogła się napić i tak dalej rzeka sobie płynie. Ganga jeżdżąca na krokodylu musi bardzo kochać swoich wyznawców.
Usiadłyśmy w cieniu obserwując kąpiel czarnych krów. Opiekujący się nimi chudy jak badyl dziadek próbował wpędzić do rzeki wielkiego byka, który to nie przejawiał ochoty na kąpiel. Było to dość dziwne, bo na przykład ja bardzo przejawiałam.
Wróciłyśmy do hotelu by przespać najgorętsze godziny południowe i planowałyśmy wrócić nad Ganges by zobaczyć słynną wieczorną ceremonię. Po zachodzie słońca znów zaszczyciłyśmy ulicę naszą obecnością. Tym razem postanowiłyśmy pobuszować trochę po plątaninie uliczek ciągnących się wzdłuż brzegu Gangesu.
W dzień wychodzą tylko ci, co muszą. Wieczorem załatwia się większość spraw. Otwarte zostały wszystkie sklepiki, rozłożono stragany z owocami, z kapliczek słychać było śpiew i dźwięk instrumentów, nawet krowy się ożywiły.
Był to fascynujący spektakl i gdy w końcu dotarłyśmy na miejsce ceremonii został po niej tylko rozwiewający się dym z kadzideł i mlaszczący ludzie, bowiem co wieczór rozdawane jest tam jedzenie i każdy głodny człowiek dostanie miskę daalu. Patrzyłyśmy z podziwem na tą bardzo sprawnie zorganizowaną kuchnię polową a na nas patrzył jakiś białas. Uśmiechnęłam się do niego. Podszedł: "Cześć jestem Dawid z Anglii", "Cześć Dawidzie, jesteśmy M&M z Polski. Wiesz może gdzie tu można zjeść pizzę?" Wiedział. Czyż mogło być piękniej. Przez resztę wieczoru pałętaliśmy się wspólnie.
Chciałyśmy zobaczyć z bliska Manikarnika ghat, gdzie niemal przez całą dobę płoną stosy. Ruszyliśmy więc w jego stronę. Nagle doczepił się koleś, który postanowił zostać naszym przewodnikiem. W Indiach ciągle się ktoś doczepia, zwykle jest to jakiś oślizgły, arogancki typek który za "usługę" której człowiek od niego nie chce żąda po jej wykonaniu pieniędzy. Drugim typem, występującym dużo rzadziej jest ktoś po prostu sympatyczny, chcący podzielić się wiedzą o swojej kulturze, bo jest z niej dumny (zwykle w stylu "nasza 4000-letnia religia jest lepsza od waszej 2000-letniej."). Podziękowałam mu i powiedziałam, żeby sobie poszedł ale nie przyjął tego do wiadomości i dalej gadał jak nakręcony. Podeszliśmy już niedaleko stosów i chcieliśmy wejść na stojący nieopodal rząd ławek, kiedy zaczął wydzierać się wniebogłosy, że kobietom jest tam wstęp wzbroniony. Dlaczego? Bo histeryzują na pogrzebach. Daniel zasugerował, żeby zignorować kolesia i tak też byśmy zrobiły gdyby nie fakt, że o ile na nas nikt nie zwracał uwagi to na wrzeszczącego na nas faceta już tak. Powiedział, że nas zaprowadzi naokoło, żebyśmy nie zakłóciły spokoju żałobników. Przeszliśmy kilka metrów i już nie było przeszkód, byśmy mogły usiąść obok Daniela. Hindus postanowił w końcu przejść do konkretów. Oświadczył, że on za swoje opowieści nie chce żadnych pieniędzy, ale żebyśmy mu dały na drewno dla biednych, tysiąc rupii wystarczy na niewielki stosik. Altruista chędożony. Z wielce zatroskaną miną odparłam, że szkoda, że nie powiedział nam o tym wcześniej, to by mu zaoszczędziło fatygi bo wybraliśmy się na spacer bez portfeli.
Płonęły stosy pogrzebowe, po chwili cali pokryci byliśmy popiołem. Zwłoki palone są na kilku poziomach. Najwyżej pali się ludzi bogatych, najbiedniejszych nad samym brzegiem Gangesu. Płeć denata można poznać po kolorze materiału, którym jest przykryty. Białe płótno dla mężczyzn, kolorowe dla kobiet. Materiał płonie najszybciej i na tle ognia widać było groteskowy zarys kończyn. Nad tym wszystkim wznoszą się poszarzałe od dymu budynki. Starzy, biedni hindusi przebywają w nich aż do śmierci, by potem na pewno być spalonym na Manikarnika i mieć szansę raz na zawsze opuścić ten padół łez. Gdy już miałyśmy dość wdychania czyjejś babci pożegnałyśmy się z Danielem i ruszyłyśmy do hotelu pragnąc tylko wytrzepać się z popiołów (oczywiście z należytym szacunkiem) i przede wszystkim prysznica.
W Varanasi chyba najlepiej widoczne jest mieszanie się sacrum i profanum. Na ghatah toczy się życie we wszelkich jego aspektach, ludzie tam po prostu mieszkają, na łodziach czy w szałasach niczym huby przyrośniętych do murów pałaców. Jedzą, wydalają, kąpią się, prowadzą życie towarzyskie i interesy, hodują bydło, i umierają. To wszystko obserwują ze swych kapliczek i świątyń bogowie, słychać pieśni i mantry, ludzie modlą się zanurzając w świętych wodach Gangesu obok innych ludzi robiących w tych świętych wodach pranie. Jest w tym wszystkim jakaś taka cudowna wolność niespotykana u nas, gdzie wszystko zaraz skończyło by się mandatem, sanepidem, urzędem skarbowym, tablicami zakazów, nakazów i dużą ilością płotów.